![[personal profile]](https://www.dreamwidth.org/img/silk/identity/user.png)
Wiem, że już składałam życzenia i się żegnałam, ale dzięki Nilc uda mi się jednak wkleić fika przed świętami. Dzięki wielkie za pomoc :*
Czytałam tego fika już tyle razy, że nic już nie wiem. I - tak jak Ci obiecałam, Skye - jeśli Ci się nie spodoba, napiszę Ci kiedyś coś innego.
I nareszcie ruszyła moja prompttabelka (ta z czerwca, ale ciii! ;))!
Tytuł: Poszukiwania
Spoilery: brak, kompletne AU, czyli To Wszystko Przez Skye, która w sierpniu(?) wysłała Kubisiowi sms-a o treści, mniej więcej: "Kuuubiś, napisz mi fika, w którym John oddaje Sama."
Ilość słów: 4096 (nie, nie pomyliłam cyferek...)
Prompt: #14, Dance with the Devil – Breaking Benjamin.
Dla Skye
Poszukiwania
Close your eyes, so many days go by
Easy to find what’s wrong
Harder to find what’s right
I.
Dean jadł kolację, opierając się biodrem o blat kuchenny i czytając tekst z naklejki na butelce majonezu. Miał właśnie dowiedzieć się, jaka jest średnia wartość odżywcza w stu gramach produktu, kiedy do kuchni wszedł John.
- O, myślałem, że wrócisz później. – Dean odwrócił się do niego i zmarszczył brwi. – Co się stało?
W paru krokach znalazł się przy ojcu, który w milczeniu podał mu gazetę i wskazał na niewielki artykuł na dole strony.
Pożar w mieszkaniu w Palo Alto... Jedyną ofiarą była dwudziestojednoletnia Jessica Moore... Nie znaleziono żadnych śladów podpalenia lub zaprószenia ogniem, stwierdzono, że przyczyną była wadliwa instalacja elektryczna... Ofiara mieszkała razem z narzeczonym, który wyjechał z miasta kilka dni po tragedii. Rodzina i przyjaciele...
Dean spojrzał pytająco na ojca.
- To Sam – usłyszał jego zachrypnięty głos. Wciągnął głęboko powietrze i oparł się ciężko o stół. Stare drewno zaskrzypiało głośno, kiedy John zrobił to samo. Wsunął ręce głęboko do kieszeni i wskazał głową gazetę. – Ten chłopak na zdjęciu... to Sammy.
<<>>
Dean posłusznie wsiada do Impali, ale nie rozumie, co się dzieje i czemu wyjeżdżają bez Sammy’ego. Mamusia poszła do nieba, ale tatuś przecież wyniósł Sama z płonącego domu, więc czemu teraz go zostawiają?
John tłumaczy synowi w drodze, że tak będzie lepiej dla Sammy’ego, jest mały i powinien mieć stały dom, a oni teraz będą pewnie sporo podróżować.
Dean płacze z tęsknoty za mamą, ale kiwa potakującą głową, bo skoro tatuś mówi, że Sammy’emu lepiej gdzieś indziej, to znaczy, że dobrze zrobili, nie zabierając go ze sobą.
Następne kilka tygodni spędzają u pastora Jima. Deanowi podoba się jego dom i lubi z nim rozmawiać, więc kiedy pastor pyta, czy tęskni za bratem, mówi, że tak, ale tłumaczy mu, że Sammy jest tam, gdzie mu lepiej.
John nie pyta. Dean podejrzewa, że to dlatego, że też tęskni. Ale Sammy’emu jest lepiej gdzieś indziej.
***
Dean patrzył na ojca, słuchał go, zadawał pytania, mówił coś, ale cały czas czekał, aż świat przestanie się wreszcie, do cholery, kręcić. Jak wtedy, kiedy zdarzało mu się trochę za dużo wypić i ziemia zdawała się kołysać.
Ale przy tacie zawsze był trzeźwy, zawsze wiedział, na czym stoi. Cały ten obiektywnie zwariowany świat, w którym żyli, był normalny, kiedy obok był John Winchester.
A teraz...
- Zgubiłem go kilka lat temu – mówił powoli ojciec, kiedy siedzieli tamtego wieczoru w kuchni, dużo później, leżąca na stole gazeta pomiędzy nimi. – Wcześniej... miałem go na oku, wiedziałem, gdzie mieszka, do jakiej szkoły chodzi.
- Widziałeś... – Dean odetchnął głęboko. – Widziałeś się z nim kiedyś?
- Nie. To znaczy tak, jego, raz. Ale nigdy... – John machnął ręką. – Nigdy nie widziałem się z nim. Nigdy z nim nie rozmawiałem. Trzymałem się też z daleka, żeby mnie nie zobaczył. – Wzruszył ramionami. - Chociaż to i tak byłoby bez znaczenia.
Dean wpatrywał się z uwagą w przetartą nogawkę swoich dżinsów.
- Kiedy skończył liceum, wyjechał z miasta. Przez parę miesięcy udawało mi się zdobyć jakieś pojedyncze informacje, był tu, ktoś go widział tam... Potem zniknął. Domyśliłem się, że zmienił nazwisko. Trzeba przyznać, że jest dobry, nawet Ash nie mógł go odnaleźć... Przynajmniej myślałem, że nie mógł.
- Myślałeś?
- Ash chyba cały czas wiedział. – John przejechał ręką po włosach. Dean patrzył na ojca z niedowierzaniem. – Mógł wpaść na to sam, znaleźć stare ślady, liczyłem na to, kiedy prosiłem go o pomoc. Kiedy przez pół roku nic nie znalazł... Mówił, że nic nie znalazł, straciłem nadzieję. – Spojrzał na zdjęcie w gazecie i parsknął cicho. – Zadzwoniłem do Ellen, kiedy brałeś prysznic. Już wiedziałem, kogo szukać. Okazało się, że nie muszę, bo Sam Ford jest starym przyjacielem Asha i stałym bywalcem zajazdu. – Prawie członkiem rodziny, powiedziała, ale John nie miał zamiaru powtarzać tego synowi. Przechodzi właśnie ciężki okres i... – Jest u nich teraz.
***
John nigdy nie pyta. Ale czasem pyta Dean.
Czasem. Rzadko. A właściwie tylko kilka razy, bo za każdym razem kończy się to trzaśnięciem drzwiami i nieprzespaną nocą. Nie może zasnąć, dopóki tata nie wróci, dopóki materac w sąsiednim pokoju nie jęknie z protestem, dopóki strach nie przestanie go dławić.
Następnego dnia obaj mają przekrwione oczy, John w milczeniu łyka leżącą na kuchennym stole aspirynę, a Dean robi kawę.
Sammy’emu jest lepiej gdzieś indziej.
<<>>
II.
Trzy dni później i Dean stał na piaszczystym podjeździe Zajazdu Harvelle’ów.
Minęły trzy dni od To Sammy i Musimy go odnaleźć, które padło zaraz potem. Dean chętnie zatrzymałby się na Dlaczego mi nie powiedziałeś? i Jak mogłeś to ukrywać?, ale nie zatrzymał się, bo przecież nie mieli czasu, musieli odnaleźć Sama.
Gdzieś po drodze przegapił też fazę, w której przedyskutowaliby fakt, że jest tu teraz sam, bez ojca. Zamiast tego dostał samotną podróż i spotkanie, którego bał się dużo bardziej niż chciał przyznać samemu sobie.
John pojechał do Jima. Dean do Sama. Cudownie.
Ale może żaden z nich nie mógł być teraz nigdzie indziej
Poklepał dach Impali i ruszył w stronę budynku. Nie zdążył nawet dojść do podestu schodów, kiedy drzwi się otworzyły i wszystko znowu nabrało szalonego tempa, zdecydowanie zbyt szybkiego, jak na jego gust.
Usłyszał muzykę i szmer rozmów z głębi lokalu, a potem głośny śmiech i chwilę później zobaczył wychodzącego Asha, a tuż za nim wysokiego chłopaka, w którego twarz, co prawda w wersji czarno-białej i dwuwymiarowej, wpatrywał się od trzech dni z zaciętością człowieka, który wierzy, że mógłby w ten sposób coś odkryć, coś zrozumieć.
Dean wsunął ręce do kieszeni kurtki, tylko tyle zdążył zrobić, zanim Ash zauważył go i śmiech zamarł mu na ustach. Spojrzał szybko na Sama, który zachwiał się lekko w połowie schodów i oparł o poręcz. Ash patrzył na Sama, Sam na Deana, Dean na schody.
Nie przewidział, że Sam może go rozpoznać, może wiedzieć, kim jest. Kurwa mać i Tato, gdzie jesteś?, ale Dean miał refleks łowcy i umiał szybko nad sobą zapanować.
- Cześć, Dean.
Może jednak potrzebował jeszcze chwili.
Zrobił krok do przodu, zatrzymał się. Podniósł wzrok i spojrzał w oczy bratu.
- Cześć, Sam.
<<>>
III.
Nie wiedział, co powiedzieć.
Był pewien, że tak będzie, mówił tacie, że nie mogą tak po prostu zjawić się i rzucić: Cześć, Sam, to my, twój ojciec i brat, przykro nam z powodu twojej dziewczyny. Był pewien, próbował się przygotować, wymyślić, co powiedzieć, żeby Sam w ogóle chciał z nim rozmawiać, nie zatrzasnął mu drzwi przed nosem albo nie podbił oka, bo Dean pewnie nawet by się nie bronił.
I nie miało znaczenia, że naprawdę było mu przykro.
Patrzył więc tylko, jak Sam podchodzi do baru, przechyla się przez kontuar i wyciąga dwie butelki piwa z lodówki, zarabiając trzepnięcie w głowę od Ellen, uśmiechającej się lekko mimo zaniepokojonego spojrzenia, co do którego Dean nie był pewien, czy to zasługa jego przyjazdu, czy sytuacji, w której był teraz Sam. Może obu, bo jego pojawienie się na pewno niczego nie ułatwiało.
Ale nie miał pojęcia, czy Ellen wie, kim dla siebie byli, Dean Winchester i Sam Ford, więc tylko patrzył z odległości, jak Sam nachyla się i mówi jej coś po cichu.
Patrzył z odległości, jak uśmiecha się do niej, a potem odwraca się, poważnieje i wskazuje głową tylne drzwi, a potem rusza przodem, nie sprawdzając ani razu, czy Dean idzie za nim, czy nie.
Kiedy usiedli na werandzie, Sam otworzył i podał mu piwo, otworzył swoje, uniósł rękę w geście toastu, a potem wziął duży łyk i zapytał:
- Co tutaj robisz, Dean?
- Skąd wiedziałeś, kim jestem?
Sam przewrócił oczami, ale nie skomentował uniku.
- Jestem dobry w szukaniu. Jest niewiele rzeczy, których nie mógłbym znaleźć, a jeśli są – znajdzie je Ash. – Uśmiechnął się lekko. – Jeśli już o tym mowa, wyglądasz dużo lepiej niż kiedy kończyłeś liceum.
Album szkolny, dotarło do Deana, jedno z niewielu miejsc, w którym figurował pod prawdziwym nazwiskiem. Chciał mieć dyplom jako Winchester.
- Twój ojciec cię przysłał?
- On znalazł artykuł. – I tak bym przyjechał.
Sam skinął głową i pociągnął długi łyk z butelki.
- To gdzie jest teraz?
Mam nadzieję, że...
- W drodze.
- Po co? – Dean spojrzał na brata, który przyglądał mu się uważnie spod zmrużonych powiek. – Po co tu jedzie? Po co ty tu przyjechałeś?
Żeby cię zobaczyć, po co innego?
- Tata znalazł artykuł...
- I co, zrobiło wam się żal? Nie potrzebuję współczucia, na pewno nie od...
- Co mam ci powiedzieć? – stracił cierpliwość Dean. – Nie wiem, co chcesz ode mnie usłyszeć! Tata znalazł artykuł, poznał cię, to wszystko! Powiedział, że szukał cię od dawna...
- Wcześniej miał osiemnaście lat. Przez osiemnaście lat wiedział, gdzie jestem i nic nie zrobił. A teraz znajduje moje zdjęcie w gazecie i co, kilka dni później przyjeżdżacie z wizytą?
- Może nie wiedział, jak zareagujesz...
- A teraz już wie? – prychnął Sam. – Przez tyle lat obwiniał mnie, o to, co się stało...
- Co?! – Dean prawie zakrztusił się piwem.
Sam spojrzał na niego i wzruszył ramionami.
- Nie jestem głupi, Dean. Mary Winchester zginęła w moim pokoju, to coś, co ją zabiło, przyszło do mnie...
- Nie wiemy tego!
- Myślę, że możemy być całkiem pewni – skrzywił się Sam. – Ja jestem. Twój ojciec najwyraźniej też. Wyciągnął mnie stamtąd i nie zdążył wrócić, żeby jej pomóc. Już wiem, że i tak nic by nie zdziałał, ale...
Dean zauważył, jak dłoń brata zaciska się na butelce i nie musiał nawet pytać, o czym myśli. Nie, żeby w ogóle zamierzał.
Dopiero teraz dotarło do niego tak naprawdę, jaka była ta sytuacja, w której znajdował się Sam. Do tej pory nie zastanawiał się, nie myślał o tym, co się stało. O sobie, o mamie, tacie, młodszym bracie sprzed lat - tak, ale nie o tym, co stało się w Kalifornii, o tej dziewczynie, o Jessice, która przecież była większą częścią życia Sama niż on.
Nie zastanawiał się, co przywiodło jego brata do Harvelle’ów, nie tak naprawdę. A powinien.
Dopiero po chwili otrząsnął się i usłyszał, że Sam nadal mówi.
- ... nie mógł na mnie patrzeć.
- Nieprawda! Nie znasz go...
- A czyja to wina, Dean?
Dean pomyślał, jak bardzo nienawidzi tego pytania, jest głupie i niepotrzebne. Czyja to wina? Niczyja, świat po prostu jest do kitu, ludzie też, trzeba się przyzwyczaić. Dla niego świat może być do kitu (bo jest), ludzie też (bo są), ale John Winchester nie był, bez względu na wszystko. Ale mimo że nie znał opinii Sama na temat ludzi i świata, było jasne, jaką ma na temat Johna Winchestera, więc Dean milczał.
Poza tym, ta rodzina miała przechlapane chyba z przydziału.
Taak, świat jest do dupy.
Sam też nic nie mówił, może zrozumiał, może nie, może myślał, że Dean się zgadza, a on był po prostu zmęczony. Może obaj byli zmęczeni, nie mieli siły na rozmowę, nerwy, na to wszystko, co mogliby powiedzieć, ale nie powiedzą, na to wszystko, co nie zniknie ani dzisiaj, ani jutro, więc nie musieli roztrząsać tego właśnie teraz.
Dwie godziny i łącznie cztery piwa później, Sam wstał, przeciągnął się i nie patrząc na Deana powiedział:
- Mam wolne łóżko w pokoju.
Ale tym razem nie ruszył do przodu, nie oglądając się za siebie. Stał z rękami w kieszeniach i czekał, wpatrując się w stojącego kilka metrów przed nimi Jeepa Cherokee, który był ledwo widoczny w ciemności.
- Okej. – Dean podniósł się z krzesła. Sam spojrzał na niego i skinął głową. W milczeniu pozbierali butelki i weszli do budynku.
Dean zasnął parę minut po tym, jak z cichym westchnieniem ulgi wsunął się pod kołdrę. Był już na granicy snu, kiedy za Samem zamknęły się drzwi.
<<>>
Kiedy otworzył oczy, dochodziła dziesiąta. Jeśli Sam w ogóle wrócił do pokoju w nocy, nie było po nim śladu. Dean rozejrzał się po pomieszczeniu, które wyglądało jak każda inna sypialnia w przeciętnym zajeździe, żadnych osobistych zdjęć ani plakatów. To nie był pokój Sama i Dean poczuł dziwną ulgę.
Na swojej komórce nie znalazł żadnych nowych wiadomości ani nieodebranych połączeń i ulga zniknęła.
Kwadrans później przeszedł do baru, gdzie nie było nikogo poza Ellen, która wskazała mu miejsce przy kontuarze.
- Siadaj, Dean, zrobię ci coś do jedzenia.
I mógłby zaprotestować, denerwowało go, gdy jakieś kobiety próbowały mu matkować, ale był głodny i sklep był za daleko. Poza tym Ellen nie była taka, miła - tak, ale nie narzucała się i niczego od niego nie chciała. Chyba.
Kiedy postawiła przed nim talerz z jajecznicą i chlebem, uśmiechnął się z wdzięcznością. Skinęła głową.
- Nie wiedziałam, że znacie się z Samem.
- Świat jest mały. – Wzruszył ramionami, nie przerywając jedzenia. – Dawne czasy, potem straciliśmy kontakt.
Ładnie to ująłeś, Dean.
- Wspólne polowanie?
- Co? Nie, nie, poznaliśmy się zanim zaczął polować. Nawet nie wiedziałem, że dołączył do branży. – Zapatrzył się w talerz i czekał. Miał nadzieję, że dowie się czegoś od Ellen.
- Cóż, raczej trudno być łowcą na pełen etat, kiedy studiujesz, wiadomo. Załatwia sprawy w okolicy Stanford, a w wakacje, kiedy przyjeżdża do nas, czasem jeździ z Billem, czasem bierze coś sam. Ale większość roboty odwala przy monitorze, jak Ash. Kiedy ci dwaj się uwezmą...
Dean chrząknął, wybierając z talerza resztki jajecznicy.
- Dwuosobowa baza danych dla łowców, coś wspominał wczoraj. Cóż, ktoś musi odwalać brudną robotę, żeby reszta mogła w spokoju polować – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Roześmiała się.
- Coś w tym rodzaju. Sam wie pewnie więcej o amerykańskim folklorze niż jego profesor na uczelni, a jeśli chodzi o komputery, tylko Ash jest lepszy. Wynajdują nam nowe sprawy szybciej, niż pojawiają się łowcy, którzy mogliby je wziąć. Więc jeśli z ojcem bylibyście kiedyś bez roboty...
- Będziemy wiedzieli, do kogo zadzwonić, jasne.
Nagle drzwi się otworzyły i Dean odwrócił się, by zobaczyć Billa Harvelle’a, który, obejmując Sama ramieniem, opowiadał mu o swoim ostatnim polowaniu.
- Cały ten czas bała się wejść do domu, wiedziała, że na nią czekają... – Nagle przerwał i uśmiechnął się szeroko, podchodząc bliżej. - Dean Winchester! Co cię sprowadza? Przyjechałeś z Johnem?
- Nie, tata pojechał najpierw do Jima. – Dean uścisnął dłoń Harvelle’owi. – Ale pewnie wkrótce się pojawi.
- Oby, nie widziałem go prawie rok! Macie coś na oku?
- Nie, właśnie załatwiliśmy sprawę w Nowym Orleanie. Usłyszeliśmy, że Sam jest u was, więc przyjechałem.
- Znacie się? – Bill spojrzał na milczącego chłopaka. – Nigdy nie mówiłeś, że znasz Winchesterów, Sammy.
- To dawne czasy – odpowiedział, uśmiechając się krzywo. – Zanim jeszcze dowiedziałem się, czym jest, na przykład, Kobieta w Bieli.
- To kiedyś istniały takie czasy? – wyszczerzył się Bill. – Słowo daję, czasem mam wrażenie, jakbyś wiedział to wszystko od kołyski.
Dean dostrzegł, jak jego brat sztywnieje. Harvelle zmarszczył brwi, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo Sam skinął głową i mruknął:
- Taak, ja też. Słuchaj, wiesz może, kiedy pojawi się Bobby albo Mark? Prawie dopchnąłem tu swojego jeepa, a teraz tylko stoi z tyłu i się kurzy.
- Mogę pomóc – wtrącił Dean. Sam spojrzał na niego, zaskoczony. – Zajmuję się trochę samochodami, między polowaniami. To żaden problem.
Naprawa może trochę potrwać, ojciec będzie miał czas, żeby tu dojechać, a on nie będzie się czuł jak piąte koło u wozu. Idealnie.
- Byłoby super, dzięki. – To była jedyna możliwa odpowiedź, z Billem i Ellen stojącymi obok, obaj o tym wiedzieli.
<<>>
Zobaczył go pierwszy, przez zwykły przypadek. Poszedł po klucz, który miał w bagażniku Impali, zostawiając z tyłu budynku jeepa i Sama, który całe popołudnie siedział obok niego na jakimś starym pokrowcu i pracował w milczeniu na laptopie, przerywając co jakiś czas, żeby podać mu narzędzia.
Zwykły przypadek sprawił, że John Winchester przyjechał do Zajazdu właśnie wtedy, kiedy Dean nachylał się nad otwartym bagażnikiem i zastanawiał się, gdzie, do cholery, podział się klucz, którego szukał.
Usłyszał znajomy ryk silnika i odwrócił się, obserwując szybko zbliżające się auto. Poczuł jak rozluźniają mu się mięśnie i z ulgą oparł się o Impalę. Nareszcie.
John zaparkował tuż obok niego. Dean nie przegapił jego podkrążonych oczu ani sztywności ciała i na chwilę przed oczami stanął mu opierający się o balustradę Sam, kiedy zobaczył go wczoraj po raz pierwszy. Wcześniej nie zauważył podobieństwa, niespecjalnie, ale teraz zmęczona sylwetka jego ojca była tylko starszą wersją brata.
- Dobrze, że jesteś.
- Znalazłeś go? – John schował ręce do kieszeni i Dean nieświadomie powtórzył jego gest.
- Tak, jest za domem, naprawiam jego samochód, a on... – Zaczął iść w stronę tylnego podwórza i zorientował się, że ojciec nie ruszył z miejsca. Odwrócił się. – Idziesz?
Przez chwilę panowała cisza i Dean już otwierał usta, nie wiedząc, co dalej powie, kiedy John skinął głową i zrównał się z nim w paru krokach. Okrążyli budynek zajazdu i obaj mogli już widzieć Sama, siedzącego z zamkniętymi oczami, opartego o samochód. Słońce zachodziło i cień Jeepa osłaniał go niemal całkowicie.
Kiedy usłyszał kroki, otworzył oczy i podniósł się, zanim zdążyli się zbliżyć.
John zatrzymał się kilka kroków od niego.
- Witaj, Sam.
- Panie Winchester – skinął głową w odpowiedzi, nie ruszając się z miejsca.
Zdecydowanie podobni. Dean stał pomiędzy nimi i czekał.
- Może wejdziemy do środka? – spytał John. I tak jak poprzedniego dnia, Sam ruszył do przodu, nie czekając i nie sprawdzając, czy za nim idą.
Oczywiście, że szli.
- John! – Dean patrzył, jak Bill ściska jego ojca i przewrócił oczami.
Godzinę później poczuł, że naprawdę musi się wysikać, wstał więc i przeprosił na chwilę. Nie było go może trzy minuty, ale jak się okazało, i tak za długo, bo przez ten czas Bill Harvelle zdążył wreszcie zniknąć i teraz przy stoliku w kącie sali siedzieli tylko we dwóch, jego ojciec i brat. Sami.
W paru krokach znalazł się za plecami Johna, akurat, żeby usłyszeć:
- Myślałem, że Demon nie pójdzie za tobą.
Najwyraźniej sporo się może zdarzyć w trzy minuty, pomyślał Dean, słowa ojca zatrzymały go w miejscu. Sam zmrużył oczy.
- I to oczywiście nie miało nic wspólnego z tym, że obwiniałeś mnie o śmierć... żony.
Dean czekał aż tata zaprzeczy, od razu, powie, żeby się nie wygłupiał, nie o to przecież chodziło. Ale John milczał zbyt długo.
Dean patrzył z niedowierzaniem na tył jego głowy. Przeniósł spojrzenie na Sama i przeleciało mu przez głowę, że mylił się wcześniej, kiedy myślał, że brat był cały napięty. Teraz był.
Obaj siedzący zdawali się go w ogóle nie zauważyć, dlatego głośno zaszurał butami i opadł na swoje krzesło. Pociągnął długi łyk piwa.
- Coś mnie ominęło?
- Niewiele – odpowiedział Sam. – Właśnie miałem pytać twojego ojca, po co tu przyjechał.
- Znalazłem artykuł o...
- Daj spokój! – przerwał mu ostro. – Chcesz powiedzieć, że planowałeś, że przyjedziecie tu i powiecie: „Cześć, Sam, to my, twój ojciec i brat, przykro nam z powodu twojej dziewczyny”?!
Dean zakrztusił się piwem.
- Sam...
- Mówiłem ci. On nie szukał mnie, on szuka tego, co zabiło naszą mamę! To żaden zbieg okoliczności, żadne spotkanie po latach, a już na pewno nie troska o moje samopoczucie po śmierci Jess! – Dean patrzył na brata, który zacisnął pięści, jak za każdym razem, kiedy o tym wspominał.
- Te dwa pożary też nie były zbiegiem okoliczności! – John podniósł lekko głos. Zaraz potem rozejrzał się, czy nikt niczego nie słyszał.
- Doszedłem do tego – parsknął Sam. Zamknął na chwilę oczy. – Wygląda na to, że przynoszę pecha.
Chwila ciszy.
- Przyjechałeś po to, żeby znaleźć odpowiedzi – ja ich nie mam.
- Chcesz powiedzieć, że nie szukałeś? – John zmrużył oczy, wpatrując się w Sama.
- Chcesz powiedzieć, że ty szukałeś i znalazłeś? – odparował chłopak, odwzajemniając spojrzenie.
Dean pomyślał, że to będzie bardzo długi wieczór.
Nie był. Po chwili przy ich stoliku znowu pojawił się Bill i przerwał ciężkie milczenie.
- Przepraszam, chłopaki, ale robota wzywa. Potrzebujemy Sama i jego komputera. Oddam go za jakąś godzinę. Napijcie się czegoś na koszt baru.
Patrzyli, jak Sam odchodzi z Billem w stronę zaplecza, a kiedy zniknęli z pola widzenia, Dean cicho spytał Johna, co u Jima.
Wrócił po półtorej godziny.
- Przepraszam, ale wygląda na to, że posiedzimy nad tym jeszcze trochę – mówił, cały czas patrząc na Deana. – Prześpijcie się u mnie, ja się zdrzemnę u Asha, jeśli skończymy.
Odprowadził ich do pokoju i stali tam obaj, patrząc jak Sam wyciąga z szafy czarną bluzę i jakąś starą księgę.
- Porozmawiamy rano.
Trzymał już rękę na klamce, kiedy odezwał się John.
- Naprawdę bardzo mi przykro z powodu twojej dziewczyny.
Samowi pobielały knykcie. Skinął głową i wyszedł.
<<>>
Dean otworzył lewe oko i zobaczył puste łóżko. Przeleciało mu przez głowę, że Sam chyba w ogóle nie sypia, ale po chwili przypomniał sobie o tacie i podniósł się gwałtownie. John nie wstawał przed dziewiątą, kiedy nie byli na polowaniu. Półprzytomny zwlekł się z łóżka.
Kopertę i dziennik ojca zauważył dopiero po powrocie z łazienki, z pustym pęcherzem, umytymi zębami i otwartymi oczami.
Niecałą minutę później stał przed zajazdem i wpatrywał się w miejsce, gdzie wczoraj stał samochód Johna.
Sam pojawił się obok niego i oparł o balustradę. Dean zacisnął rękę na kartce od ojca, patrząc jak brat wyciąga swoją z tylnej kieszeni spodni.
- Wsunął pod drzwi, kiedy myślał, że spałem. Wyjechał około wpół do szóstej.
Dean patrzył jak chowa kartkę z powrotem. Był ciekaw, może nawet był zły, chciał wiedzieć, co John napisał Samowi. Czy napisał coś więcej niż kilka krótkich zdań, kończących się na: „Musicie trzymać się razem, ty i twój brat.”.
Mógł mówić sobie, że to głupie, ale niewiele to zmieniało.
- Witaj w moim świecie – wzruszył ramionami Sam, wpatrując się w drogę.
Dean miał ochotę potrząsnąć nim, może nawet uderzyć, powiedzieć, że to nieprawda, że to zupełnie coś innego, że po dwudziestu sześciu latach takie coś wygląda jednak zupełnie inaczej... Był zmęczony. Wsadził ręce głęboko do kieszeni i milczał.
Stali tak w ciszy kilka minut, po czym Sam trącił go ramieniem.
- Chodź, zjemy śniadanie.
<<>>
- Myślę, że powinniśmy go znaleźć – odezwał się Dean pół godziny później.
To było pierwsze pełne zdanie, które wypowiedział od czasu wyjazdu ojca. Samowi jego milczenie wydawało się nie przeszkadzać, kiedy zabrał go do małej kuchni, wsadził w ręce kubek gorącej kawy i sam zajął się przygotowywaniem śniadania.
Teraz spojrzał na niego pytająco.
- Demona. – I ojca. Gdzieś po drodze.
- Dean, ja naprawdę nie wiem, gdzie on jest. Nie kłamałem...
- Wiem, że nie – przerwał mu szybko. – Wiem, że nie. Ale możemy go znaleźć. Możemy go poszukać... Bo chcesz go znaleźć, prawda?
Sam zacisnął rękę na kubku.
- Oczywiście, że chcę! Gdybym chciał siedzieć na tyłku, zostałbym... – przerwał nagle i dokończył spokojnie. – Oczywiście, że chcę.
- Okej. Bo to jest właśnie to, co powinniśmy teraz zrobić. Znaleźć sukinsyna.
No i ta trudniejsza część.
- My?
Dlaczego, pytał Sam, a Dean czuł, że odpowiedź: Bo tata kazał nam trzymać się razem nie zostałaby dobrze przyjęta. A nie był nawet pewien, czy o to mu chodziło. Czy tylko o to.
- My. Myślę, że powinniśmy robić to razem. – Ale to było za mało, Sam milczał, więc ciągnął dalej. – Ja poluję właściwie całe życie, ty... Kiedy zacząłeś?
- Pierwszy raz, jak miałem szesnaście lat, w miarę regularnie od osiemnastu.
Dean powstrzymał się od pytań. Teraz musiał dać dobrą odpowiedź. Jeśli mu się uda, będzie miał jeszcze czas na zaspokojenie ciekawości. Jeśli.
- Okej, czyli obaj wiemy, co robimy. Ty jesteś jeszcze „dobry w szukaniu”... – Zauważył jak kącik ust Sama lekko się podnosi i postanowił zaryzykować. – I zdążyłem się zorientować, że to nie ogranicza się tylko do przeglądania albumów szkolnych w poszukiwaniu przystojnych młodych mężczyzn.
Uśmiechnął się krzywo i zacisnął palce na udzie. Wóz albo przewóz. Czuł się jak wtedy, kiedy odsłonił się przed zombie, żeby wepchnąć je do trumny. Przybicie nożem było tylko jedną z teorii, może i powtarzała się w kilku źródłach, ale nadal to była tylko teoria i jeśli by się nie udało, byłby tylko kolejną ofiarą w zderzeniu z praktyką, i... Czuł się gorzej.
Ale tak naprawdę minęły tylko dwie, trzy sekundy i Sam parsknął śmiechem.
I może Sam nadal nie rozluźnił się do końca, i może on sam czuł zimny pot na plecach, ale najważniejsze było to, że O mój Boże, chyba się udało.
<<>>
Wbrew pozorom, nie było trudno ustalić zasady.
- Jedziemy Impalą – powiedział kategorycznie Dean.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami Sam. – Ale zrób miejsce na moje książki.
Żaden z nich nie chciał siedzieć dłużej w Roadhouse, obaj potrzebowali przestrzeni i ucieczki, choć każdy z innych powodów.
Dean nie wiedział, co Sam powiedział Ashowi, ale był tuż obok, kiedy okłamywał Harvelle’ów.
- To tylko jedno polowanie. Zobaczymy, co potem.
W ten sposób, dwa dni po wyjeździe Johna, wyjeżdżali i oni.
- On nigdy nic nie mówi – usłyszał Dean na pożegnanie od Billa i nie był pewien, czy to rada, ostrzeżenie, czy pytanie, więc tylko skinął głową i uścisnął wyciągniętą dłoń.
Harvelle podszedł do Sama, którego Ellen właśnie wypuściła z ramion. Chwycił głowę chłopaka, przechylił tak, że lekko stykali się czołami i mówił coś cicho.
Dean odwrócił się i zajął się przesuwaniem rzeczy w bagażniku Impali.
Chwilę później Sam podszedł i włożył swój plecak obok jego torby. Dean spojrzał na niego, uśmiechnął i zatrzasnął maskę.
- Mamy robotę do wykonania.
KONIEC
Czytałam tego fika już tyle razy, że nic już nie wiem. I - tak jak Ci obiecałam, Skye - jeśli Ci się nie spodoba, napiszę Ci kiedyś coś innego.
I nareszcie ruszyła moja prompttabelka (ta z czerwca, ale ciii! ;))!
Tytuł: Poszukiwania
Spoilery: brak, kompletne AU, czyli To Wszystko Przez Skye, która w sierpniu(?) wysłała Kubisiowi sms-a o treści, mniej więcej: "Kuuubiś, napisz mi fika, w którym John oddaje Sama."
Ilość słów: 4096 (nie, nie pomyliłam cyferek...)
Prompt: #14, Dance with the Devil – Breaking Benjamin.
Dla Skye
Poszukiwania
Close your eyes, so many days go by
Easy to find what’s wrong
Harder to find what’s right
I.
Dean jadł kolację, opierając się biodrem o blat kuchenny i czytając tekst z naklejki na butelce majonezu. Miał właśnie dowiedzieć się, jaka jest średnia wartość odżywcza w stu gramach produktu, kiedy do kuchni wszedł John.
- O, myślałem, że wrócisz później. – Dean odwrócił się do niego i zmarszczył brwi. – Co się stało?
W paru krokach znalazł się przy ojcu, który w milczeniu podał mu gazetę i wskazał na niewielki artykuł na dole strony.
Pożar w mieszkaniu w Palo Alto... Jedyną ofiarą była dwudziestojednoletnia Jessica Moore... Nie znaleziono żadnych śladów podpalenia lub zaprószenia ogniem, stwierdzono, że przyczyną była wadliwa instalacja elektryczna... Ofiara mieszkała razem z narzeczonym, który wyjechał z miasta kilka dni po tragedii. Rodzina i przyjaciele...
Dean spojrzał pytająco na ojca.
- To Sam – usłyszał jego zachrypnięty głos. Wciągnął głęboko powietrze i oparł się ciężko o stół. Stare drewno zaskrzypiało głośno, kiedy John zrobił to samo. Wsunął ręce głęboko do kieszeni i wskazał głową gazetę. – Ten chłopak na zdjęciu... to Sammy.
<<>>
Dean posłusznie wsiada do Impali, ale nie rozumie, co się dzieje i czemu wyjeżdżają bez Sammy’ego. Mamusia poszła do nieba, ale tatuś przecież wyniósł Sama z płonącego domu, więc czemu teraz go zostawiają?
John tłumaczy synowi w drodze, że tak będzie lepiej dla Sammy’ego, jest mały i powinien mieć stały dom, a oni teraz będą pewnie sporo podróżować.
Dean płacze z tęsknoty za mamą, ale kiwa potakującą głową, bo skoro tatuś mówi, że Sammy’emu lepiej gdzieś indziej, to znaczy, że dobrze zrobili, nie zabierając go ze sobą.
Następne kilka tygodni spędzają u pastora Jima. Deanowi podoba się jego dom i lubi z nim rozmawiać, więc kiedy pastor pyta, czy tęskni za bratem, mówi, że tak, ale tłumaczy mu, że Sammy jest tam, gdzie mu lepiej.
John nie pyta. Dean podejrzewa, że to dlatego, że też tęskni. Ale Sammy’emu jest lepiej gdzieś indziej.
***
Dean patrzył na ojca, słuchał go, zadawał pytania, mówił coś, ale cały czas czekał, aż świat przestanie się wreszcie, do cholery, kręcić. Jak wtedy, kiedy zdarzało mu się trochę za dużo wypić i ziemia zdawała się kołysać.
Ale przy tacie zawsze był trzeźwy, zawsze wiedział, na czym stoi. Cały ten obiektywnie zwariowany świat, w którym żyli, był normalny, kiedy obok był John Winchester.
A teraz...
- Zgubiłem go kilka lat temu – mówił powoli ojciec, kiedy siedzieli tamtego wieczoru w kuchni, dużo później, leżąca na stole gazeta pomiędzy nimi. – Wcześniej... miałem go na oku, wiedziałem, gdzie mieszka, do jakiej szkoły chodzi.
- Widziałeś... – Dean odetchnął głęboko. – Widziałeś się z nim kiedyś?
- Nie. To znaczy tak, jego, raz. Ale nigdy... – John machnął ręką. – Nigdy nie widziałem się z nim. Nigdy z nim nie rozmawiałem. Trzymałem się też z daleka, żeby mnie nie zobaczył. – Wzruszył ramionami. - Chociaż to i tak byłoby bez znaczenia.
Dean wpatrywał się z uwagą w przetartą nogawkę swoich dżinsów.
- Kiedy skończył liceum, wyjechał z miasta. Przez parę miesięcy udawało mi się zdobyć jakieś pojedyncze informacje, był tu, ktoś go widział tam... Potem zniknął. Domyśliłem się, że zmienił nazwisko. Trzeba przyznać, że jest dobry, nawet Ash nie mógł go odnaleźć... Przynajmniej myślałem, że nie mógł.
- Myślałeś?
- Ash chyba cały czas wiedział. – John przejechał ręką po włosach. Dean patrzył na ojca z niedowierzaniem. – Mógł wpaść na to sam, znaleźć stare ślady, liczyłem na to, kiedy prosiłem go o pomoc. Kiedy przez pół roku nic nie znalazł... Mówił, że nic nie znalazł, straciłem nadzieję. – Spojrzał na zdjęcie w gazecie i parsknął cicho. – Zadzwoniłem do Ellen, kiedy brałeś prysznic. Już wiedziałem, kogo szukać. Okazało się, że nie muszę, bo Sam Ford jest starym przyjacielem Asha i stałym bywalcem zajazdu. – Prawie członkiem rodziny, powiedziała, ale John nie miał zamiaru powtarzać tego synowi. Przechodzi właśnie ciężki okres i... – Jest u nich teraz.
***
John nigdy nie pyta. Ale czasem pyta Dean.
Czasem. Rzadko. A właściwie tylko kilka razy, bo za każdym razem kończy się to trzaśnięciem drzwiami i nieprzespaną nocą. Nie może zasnąć, dopóki tata nie wróci, dopóki materac w sąsiednim pokoju nie jęknie z protestem, dopóki strach nie przestanie go dławić.
Następnego dnia obaj mają przekrwione oczy, John w milczeniu łyka leżącą na kuchennym stole aspirynę, a Dean robi kawę.
Sammy’emu jest lepiej gdzieś indziej.
<<>>
II.
Trzy dni później i Dean stał na piaszczystym podjeździe Zajazdu Harvelle’ów.
Minęły trzy dni od To Sammy i Musimy go odnaleźć, które padło zaraz potem. Dean chętnie zatrzymałby się na Dlaczego mi nie powiedziałeś? i Jak mogłeś to ukrywać?, ale nie zatrzymał się, bo przecież nie mieli czasu, musieli odnaleźć Sama.
Gdzieś po drodze przegapił też fazę, w której przedyskutowaliby fakt, że jest tu teraz sam, bez ojca. Zamiast tego dostał samotną podróż i spotkanie, którego bał się dużo bardziej niż chciał przyznać samemu sobie.
John pojechał do Jima. Dean do Sama. Cudownie.
Ale może żaden z nich nie mógł być teraz nigdzie indziej
Poklepał dach Impali i ruszył w stronę budynku. Nie zdążył nawet dojść do podestu schodów, kiedy drzwi się otworzyły i wszystko znowu nabrało szalonego tempa, zdecydowanie zbyt szybkiego, jak na jego gust.
Usłyszał muzykę i szmer rozmów z głębi lokalu, a potem głośny śmiech i chwilę później zobaczył wychodzącego Asha, a tuż za nim wysokiego chłopaka, w którego twarz, co prawda w wersji czarno-białej i dwuwymiarowej, wpatrywał się od trzech dni z zaciętością człowieka, który wierzy, że mógłby w ten sposób coś odkryć, coś zrozumieć.
Dean wsunął ręce do kieszeni kurtki, tylko tyle zdążył zrobić, zanim Ash zauważył go i śmiech zamarł mu na ustach. Spojrzał szybko na Sama, który zachwiał się lekko w połowie schodów i oparł o poręcz. Ash patrzył na Sama, Sam na Deana, Dean na schody.
Nie przewidział, że Sam może go rozpoznać, może wiedzieć, kim jest. Kurwa mać i Tato, gdzie jesteś?, ale Dean miał refleks łowcy i umiał szybko nad sobą zapanować.
- Cześć, Dean.
Może jednak potrzebował jeszcze chwili.
Zrobił krok do przodu, zatrzymał się. Podniósł wzrok i spojrzał w oczy bratu.
- Cześć, Sam.
<<>>
III.
Nie wiedział, co powiedzieć.
Był pewien, że tak będzie, mówił tacie, że nie mogą tak po prostu zjawić się i rzucić: Cześć, Sam, to my, twój ojciec i brat, przykro nam z powodu twojej dziewczyny. Był pewien, próbował się przygotować, wymyślić, co powiedzieć, żeby Sam w ogóle chciał z nim rozmawiać, nie zatrzasnął mu drzwi przed nosem albo nie podbił oka, bo Dean pewnie nawet by się nie bronił.
I nie miało znaczenia, że naprawdę było mu przykro.
Patrzył więc tylko, jak Sam podchodzi do baru, przechyla się przez kontuar i wyciąga dwie butelki piwa z lodówki, zarabiając trzepnięcie w głowę od Ellen, uśmiechającej się lekko mimo zaniepokojonego spojrzenia, co do którego Dean nie był pewien, czy to zasługa jego przyjazdu, czy sytuacji, w której był teraz Sam. Może obu, bo jego pojawienie się na pewno niczego nie ułatwiało.
Ale nie miał pojęcia, czy Ellen wie, kim dla siebie byli, Dean Winchester i Sam Ford, więc tylko patrzył z odległości, jak Sam nachyla się i mówi jej coś po cichu.
Patrzył z odległości, jak uśmiecha się do niej, a potem odwraca się, poważnieje i wskazuje głową tylne drzwi, a potem rusza przodem, nie sprawdzając ani razu, czy Dean idzie za nim, czy nie.
Kiedy usiedli na werandzie, Sam otworzył i podał mu piwo, otworzył swoje, uniósł rękę w geście toastu, a potem wziął duży łyk i zapytał:
- Co tutaj robisz, Dean?
- Skąd wiedziałeś, kim jestem?
Sam przewrócił oczami, ale nie skomentował uniku.
- Jestem dobry w szukaniu. Jest niewiele rzeczy, których nie mógłbym znaleźć, a jeśli są – znajdzie je Ash. – Uśmiechnął się lekko. – Jeśli już o tym mowa, wyglądasz dużo lepiej niż kiedy kończyłeś liceum.
Album szkolny, dotarło do Deana, jedno z niewielu miejsc, w którym figurował pod prawdziwym nazwiskiem. Chciał mieć dyplom jako Winchester.
- Twój ojciec cię przysłał?
- On znalazł artykuł. – I tak bym przyjechał.
Sam skinął głową i pociągnął długi łyk z butelki.
- To gdzie jest teraz?
Mam nadzieję, że...
- W drodze.
- Po co? – Dean spojrzał na brata, który przyglądał mu się uważnie spod zmrużonych powiek. – Po co tu jedzie? Po co ty tu przyjechałeś?
Żeby cię zobaczyć, po co innego?
- Tata znalazł artykuł...
- I co, zrobiło wam się żal? Nie potrzebuję współczucia, na pewno nie od...
- Co mam ci powiedzieć? – stracił cierpliwość Dean. – Nie wiem, co chcesz ode mnie usłyszeć! Tata znalazł artykuł, poznał cię, to wszystko! Powiedział, że szukał cię od dawna...
- Wcześniej miał osiemnaście lat. Przez osiemnaście lat wiedział, gdzie jestem i nic nie zrobił. A teraz znajduje moje zdjęcie w gazecie i co, kilka dni później przyjeżdżacie z wizytą?
- Może nie wiedział, jak zareagujesz...
- A teraz już wie? – prychnął Sam. – Przez tyle lat obwiniał mnie, o to, co się stało...
- Co?! – Dean prawie zakrztusił się piwem.
Sam spojrzał na niego i wzruszył ramionami.
- Nie jestem głupi, Dean. Mary Winchester zginęła w moim pokoju, to coś, co ją zabiło, przyszło do mnie...
- Nie wiemy tego!
- Myślę, że możemy być całkiem pewni – skrzywił się Sam. – Ja jestem. Twój ojciec najwyraźniej też. Wyciągnął mnie stamtąd i nie zdążył wrócić, żeby jej pomóc. Już wiem, że i tak nic by nie zdziałał, ale...
Dean zauważył, jak dłoń brata zaciska się na butelce i nie musiał nawet pytać, o czym myśli. Nie, żeby w ogóle zamierzał.
Dopiero teraz dotarło do niego tak naprawdę, jaka była ta sytuacja, w której znajdował się Sam. Do tej pory nie zastanawiał się, nie myślał o tym, co się stało. O sobie, o mamie, tacie, młodszym bracie sprzed lat - tak, ale nie o tym, co stało się w Kalifornii, o tej dziewczynie, o Jessice, która przecież była większą częścią życia Sama niż on.
Nie zastanawiał się, co przywiodło jego brata do Harvelle’ów, nie tak naprawdę. A powinien.
Dopiero po chwili otrząsnął się i usłyszał, że Sam nadal mówi.
- ... nie mógł na mnie patrzeć.
- Nieprawda! Nie znasz go...
- A czyja to wina, Dean?
Dean pomyślał, jak bardzo nienawidzi tego pytania, jest głupie i niepotrzebne. Czyja to wina? Niczyja, świat po prostu jest do kitu, ludzie też, trzeba się przyzwyczaić. Dla niego świat może być do kitu (bo jest), ludzie też (bo są), ale John Winchester nie był, bez względu na wszystko. Ale mimo że nie znał opinii Sama na temat ludzi i świata, było jasne, jaką ma na temat Johna Winchestera, więc Dean milczał.
Poza tym, ta rodzina miała przechlapane chyba z przydziału.
Taak, świat jest do dupy.
Sam też nic nie mówił, może zrozumiał, może nie, może myślał, że Dean się zgadza, a on był po prostu zmęczony. Może obaj byli zmęczeni, nie mieli siły na rozmowę, nerwy, na to wszystko, co mogliby powiedzieć, ale nie powiedzą, na to wszystko, co nie zniknie ani dzisiaj, ani jutro, więc nie musieli roztrząsać tego właśnie teraz.
Dwie godziny i łącznie cztery piwa później, Sam wstał, przeciągnął się i nie patrząc na Deana powiedział:
- Mam wolne łóżko w pokoju.
Ale tym razem nie ruszył do przodu, nie oglądając się za siebie. Stał z rękami w kieszeniach i czekał, wpatrując się w stojącego kilka metrów przed nimi Jeepa Cherokee, który był ledwo widoczny w ciemności.
- Okej. – Dean podniósł się z krzesła. Sam spojrzał na niego i skinął głową. W milczeniu pozbierali butelki i weszli do budynku.
Dean zasnął parę minut po tym, jak z cichym westchnieniem ulgi wsunął się pod kołdrę. Był już na granicy snu, kiedy za Samem zamknęły się drzwi.
<<>>
Kiedy otworzył oczy, dochodziła dziesiąta. Jeśli Sam w ogóle wrócił do pokoju w nocy, nie było po nim śladu. Dean rozejrzał się po pomieszczeniu, które wyglądało jak każda inna sypialnia w przeciętnym zajeździe, żadnych osobistych zdjęć ani plakatów. To nie był pokój Sama i Dean poczuł dziwną ulgę.
Na swojej komórce nie znalazł żadnych nowych wiadomości ani nieodebranych połączeń i ulga zniknęła.
Kwadrans później przeszedł do baru, gdzie nie było nikogo poza Ellen, która wskazała mu miejsce przy kontuarze.
- Siadaj, Dean, zrobię ci coś do jedzenia.
I mógłby zaprotestować, denerwowało go, gdy jakieś kobiety próbowały mu matkować, ale był głodny i sklep był za daleko. Poza tym Ellen nie była taka, miła - tak, ale nie narzucała się i niczego od niego nie chciała. Chyba.
Kiedy postawiła przed nim talerz z jajecznicą i chlebem, uśmiechnął się z wdzięcznością. Skinęła głową.
- Nie wiedziałam, że znacie się z Samem.
- Świat jest mały. – Wzruszył ramionami, nie przerywając jedzenia. – Dawne czasy, potem straciliśmy kontakt.
Ładnie to ująłeś, Dean.
- Wspólne polowanie?
- Co? Nie, nie, poznaliśmy się zanim zaczął polować. Nawet nie wiedziałem, że dołączył do branży. – Zapatrzył się w talerz i czekał. Miał nadzieję, że dowie się czegoś od Ellen.
- Cóż, raczej trudno być łowcą na pełen etat, kiedy studiujesz, wiadomo. Załatwia sprawy w okolicy Stanford, a w wakacje, kiedy przyjeżdża do nas, czasem jeździ z Billem, czasem bierze coś sam. Ale większość roboty odwala przy monitorze, jak Ash. Kiedy ci dwaj się uwezmą...
Dean chrząknął, wybierając z talerza resztki jajecznicy.
- Dwuosobowa baza danych dla łowców, coś wspominał wczoraj. Cóż, ktoś musi odwalać brudną robotę, żeby reszta mogła w spokoju polować – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Roześmiała się.
- Coś w tym rodzaju. Sam wie pewnie więcej o amerykańskim folklorze niż jego profesor na uczelni, a jeśli chodzi o komputery, tylko Ash jest lepszy. Wynajdują nam nowe sprawy szybciej, niż pojawiają się łowcy, którzy mogliby je wziąć. Więc jeśli z ojcem bylibyście kiedyś bez roboty...
- Będziemy wiedzieli, do kogo zadzwonić, jasne.
Nagle drzwi się otworzyły i Dean odwrócił się, by zobaczyć Billa Harvelle’a, który, obejmując Sama ramieniem, opowiadał mu o swoim ostatnim polowaniu.
- Cały ten czas bała się wejść do domu, wiedziała, że na nią czekają... – Nagle przerwał i uśmiechnął się szeroko, podchodząc bliżej. - Dean Winchester! Co cię sprowadza? Przyjechałeś z Johnem?
- Nie, tata pojechał najpierw do Jima. – Dean uścisnął dłoń Harvelle’owi. – Ale pewnie wkrótce się pojawi.
- Oby, nie widziałem go prawie rok! Macie coś na oku?
- Nie, właśnie załatwiliśmy sprawę w Nowym Orleanie. Usłyszeliśmy, że Sam jest u was, więc przyjechałem.
- Znacie się? – Bill spojrzał na milczącego chłopaka. – Nigdy nie mówiłeś, że znasz Winchesterów, Sammy.
- To dawne czasy – odpowiedział, uśmiechając się krzywo. – Zanim jeszcze dowiedziałem się, czym jest, na przykład, Kobieta w Bieli.
- To kiedyś istniały takie czasy? – wyszczerzył się Bill. – Słowo daję, czasem mam wrażenie, jakbyś wiedział to wszystko od kołyski.
Dean dostrzegł, jak jego brat sztywnieje. Harvelle zmarszczył brwi, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo Sam skinął głową i mruknął:
- Taak, ja też. Słuchaj, wiesz może, kiedy pojawi się Bobby albo Mark? Prawie dopchnąłem tu swojego jeepa, a teraz tylko stoi z tyłu i się kurzy.
- Mogę pomóc – wtrącił Dean. Sam spojrzał na niego, zaskoczony. – Zajmuję się trochę samochodami, między polowaniami. To żaden problem.
Naprawa może trochę potrwać, ojciec będzie miał czas, żeby tu dojechać, a on nie będzie się czuł jak piąte koło u wozu. Idealnie.
- Byłoby super, dzięki. – To była jedyna możliwa odpowiedź, z Billem i Ellen stojącymi obok, obaj o tym wiedzieli.
<<>>
Zobaczył go pierwszy, przez zwykły przypadek. Poszedł po klucz, który miał w bagażniku Impali, zostawiając z tyłu budynku jeepa i Sama, który całe popołudnie siedział obok niego na jakimś starym pokrowcu i pracował w milczeniu na laptopie, przerywając co jakiś czas, żeby podać mu narzędzia.
Zwykły przypadek sprawił, że John Winchester przyjechał do Zajazdu właśnie wtedy, kiedy Dean nachylał się nad otwartym bagażnikiem i zastanawiał się, gdzie, do cholery, podział się klucz, którego szukał.
Usłyszał znajomy ryk silnika i odwrócił się, obserwując szybko zbliżające się auto. Poczuł jak rozluźniają mu się mięśnie i z ulgą oparł się o Impalę. Nareszcie.
John zaparkował tuż obok niego. Dean nie przegapił jego podkrążonych oczu ani sztywności ciała i na chwilę przed oczami stanął mu opierający się o balustradę Sam, kiedy zobaczył go wczoraj po raz pierwszy. Wcześniej nie zauważył podobieństwa, niespecjalnie, ale teraz zmęczona sylwetka jego ojca była tylko starszą wersją brata.
- Dobrze, że jesteś.
- Znalazłeś go? – John schował ręce do kieszeni i Dean nieświadomie powtórzył jego gest.
- Tak, jest za domem, naprawiam jego samochód, a on... – Zaczął iść w stronę tylnego podwórza i zorientował się, że ojciec nie ruszył z miejsca. Odwrócił się. – Idziesz?
Przez chwilę panowała cisza i Dean już otwierał usta, nie wiedząc, co dalej powie, kiedy John skinął głową i zrównał się z nim w paru krokach. Okrążyli budynek zajazdu i obaj mogli już widzieć Sama, siedzącego z zamkniętymi oczami, opartego o samochód. Słońce zachodziło i cień Jeepa osłaniał go niemal całkowicie.
Kiedy usłyszał kroki, otworzył oczy i podniósł się, zanim zdążyli się zbliżyć.
John zatrzymał się kilka kroków od niego.
- Witaj, Sam.
- Panie Winchester – skinął głową w odpowiedzi, nie ruszając się z miejsca.
Zdecydowanie podobni. Dean stał pomiędzy nimi i czekał.
- Może wejdziemy do środka? – spytał John. I tak jak poprzedniego dnia, Sam ruszył do przodu, nie czekając i nie sprawdzając, czy za nim idą.
Oczywiście, że szli.
- John! – Dean patrzył, jak Bill ściska jego ojca i przewrócił oczami.
Godzinę później poczuł, że naprawdę musi się wysikać, wstał więc i przeprosił na chwilę. Nie było go może trzy minuty, ale jak się okazało, i tak za długo, bo przez ten czas Bill Harvelle zdążył wreszcie zniknąć i teraz przy stoliku w kącie sali siedzieli tylko we dwóch, jego ojciec i brat. Sami.
W paru krokach znalazł się za plecami Johna, akurat, żeby usłyszeć:
- Myślałem, że Demon nie pójdzie za tobą.
Najwyraźniej sporo się może zdarzyć w trzy minuty, pomyślał Dean, słowa ojca zatrzymały go w miejscu. Sam zmrużył oczy.
- I to oczywiście nie miało nic wspólnego z tym, że obwiniałeś mnie o śmierć... żony.
Dean czekał aż tata zaprzeczy, od razu, powie, żeby się nie wygłupiał, nie o to przecież chodziło. Ale John milczał zbyt długo.
Dean patrzył z niedowierzaniem na tył jego głowy. Przeniósł spojrzenie na Sama i przeleciało mu przez głowę, że mylił się wcześniej, kiedy myślał, że brat był cały napięty. Teraz był.
Obaj siedzący zdawali się go w ogóle nie zauważyć, dlatego głośno zaszurał butami i opadł na swoje krzesło. Pociągnął długi łyk piwa.
- Coś mnie ominęło?
- Niewiele – odpowiedział Sam. – Właśnie miałem pytać twojego ojca, po co tu przyjechał.
- Znalazłem artykuł o...
- Daj spokój! – przerwał mu ostro. – Chcesz powiedzieć, że planowałeś, że przyjedziecie tu i powiecie: „Cześć, Sam, to my, twój ojciec i brat, przykro nam z powodu twojej dziewczyny”?!
Dean zakrztusił się piwem.
- Sam...
- Mówiłem ci. On nie szukał mnie, on szuka tego, co zabiło naszą mamę! To żaden zbieg okoliczności, żadne spotkanie po latach, a już na pewno nie troska o moje samopoczucie po śmierci Jess! – Dean patrzył na brata, który zacisnął pięści, jak za każdym razem, kiedy o tym wspominał.
- Te dwa pożary też nie były zbiegiem okoliczności! – John podniósł lekko głos. Zaraz potem rozejrzał się, czy nikt niczego nie słyszał.
- Doszedłem do tego – parsknął Sam. Zamknął na chwilę oczy. – Wygląda na to, że przynoszę pecha.
Chwila ciszy.
- Przyjechałeś po to, żeby znaleźć odpowiedzi – ja ich nie mam.
- Chcesz powiedzieć, że nie szukałeś? – John zmrużył oczy, wpatrując się w Sama.
- Chcesz powiedzieć, że ty szukałeś i znalazłeś? – odparował chłopak, odwzajemniając spojrzenie.
Dean pomyślał, że to będzie bardzo długi wieczór.
Nie był. Po chwili przy ich stoliku znowu pojawił się Bill i przerwał ciężkie milczenie.
- Przepraszam, chłopaki, ale robota wzywa. Potrzebujemy Sama i jego komputera. Oddam go za jakąś godzinę. Napijcie się czegoś na koszt baru.
Patrzyli, jak Sam odchodzi z Billem w stronę zaplecza, a kiedy zniknęli z pola widzenia, Dean cicho spytał Johna, co u Jima.
Wrócił po półtorej godziny.
- Przepraszam, ale wygląda na to, że posiedzimy nad tym jeszcze trochę – mówił, cały czas patrząc na Deana. – Prześpijcie się u mnie, ja się zdrzemnę u Asha, jeśli skończymy.
Odprowadził ich do pokoju i stali tam obaj, patrząc jak Sam wyciąga z szafy czarną bluzę i jakąś starą księgę.
- Porozmawiamy rano.
Trzymał już rękę na klamce, kiedy odezwał się John.
- Naprawdę bardzo mi przykro z powodu twojej dziewczyny.
Samowi pobielały knykcie. Skinął głową i wyszedł.
<<>>
Dean otworzył lewe oko i zobaczył puste łóżko. Przeleciało mu przez głowę, że Sam chyba w ogóle nie sypia, ale po chwili przypomniał sobie o tacie i podniósł się gwałtownie. John nie wstawał przed dziewiątą, kiedy nie byli na polowaniu. Półprzytomny zwlekł się z łóżka.
Kopertę i dziennik ojca zauważył dopiero po powrocie z łazienki, z pustym pęcherzem, umytymi zębami i otwartymi oczami.
Niecałą minutę później stał przed zajazdem i wpatrywał się w miejsce, gdzie wczoraj stał samochód Johna.
Sam pojawił się obok niego i oparł o balustradę. Dean zacisnął rękę na kartce od ojca, patrząc jak brat wyciąga swoją z tylnej kieszeni spodni.
- Wsunął pod drzwi, kiedy myślał, że spałem. Wyjechał około wpół do szóstej.
Dean patrzył jak chowa kartkę z powrotem. Był ciekaw, może nawet był zły, chciał wiedzieć, co John napisał Samowi. Czy napisał coś więcej niż kilka krótkich zdań, kończących się na: „Musicie trzymać się razem, ty i twój brat.”.
Mógł mówić sobie, że to głupie, ale niewiele to zmieniało.
- Witaj w moim świecie – wzruszył ramionami Sam, wpatrując się w drogę.
Dean miał ochotę potrząsnąć nim, może nawet uderzyć, powiedzieć, że to nieprawda, że to zupełnie coś innego, że po dwudziestu sześciu latach takie coś wygląda jednak zupełnie inaczej... Był zmęczony. Wsadził ręce głęboko do kieszeni i milczał.
Stali tak w ciszy kilka minut, po czym Sam trącił go ramieniem.
- Chodź, zjemy śniadanie.
<<>>
- Myślę, że powinniśmy go znaleźć – odezwał się Dean pół godziny później.
To było pierwsze pełne zdanie, które wypowiedział od czasu wyjazdu ojca. Samowi jego milczenie wydawało się nie przeszkadzać, kiedy zabrał go do małej kuchni, wsadził w ręce kubek gorącej kawy i sam zajął się przygotowywaniem śniadania.
Teraz spojrzał na niego pytająco.
- Demona. – I ojca. Gdzieś po drodze.
- Dean, ja naprawdę nie wiem, gdzie on jest. Nie kłamałem...
- Wiem, że nie – przerwał mu szybko. – Wiem, że nie. Ale możemy go znaleźć. Możemy go poszukać... Bo chcesz go znaleźć, prawda?
Sam zacisnął rękę na kubku.
- Oczywiście, że chcę! Gdybym chciał siedzieć na tyłku, zostałbym... – przerwał nagle i dokończył spokojnie. – Oczywiście, że chcę.
- Okej. Bo to jest właśnie to, co powinniśmy teraz zrobić. Znaleźć sukinsyna.
No i ta trudniejsza część.
- My?
Dlaczego, pytał Sam, a Dean czuł, że odpowiedź: Bo tata kazał nam trzymać się razem nie zostałaby dobrze przyjęta. A nie był nawet pewien, czy o to mu chodziło. Czy tylko o to.
- My. Myślę, że powinniśmy robić to razem. – Ale to było za mało, Sam milczał, więc ciągnął dalej. – Ja poluję właściwie całe życie, ty... Kiedy zacząłeś?
- Pierwszy raz, jak miałem szesnaście lat, w miarę regularnie od osiemnastu.
Dean powstrzymał się od pytań. Teraz musiał dać dobrą odpowiedź. Jeśli mu się uda, będzie miał jeszcze czas na zaspokojenie ciekawości. Jeśli.
- Okej, czyli obaj wiemy, co robimy. Ty jesteś jeszcze „dobry w szukaniu”... – Zauważył jak kącik ust Sama lekko się podnosi i postanowił zaryzykować. – I zdążyłem się zorientować, że to nie ogranicza się tylko do przeglądania albumów szkolnych w poszukiwaniu przystojnych młodych mężczyzn.
Uśmiechnął się krzywo i zacisnął palce na udzie. Wóz albo przewóz. Czuł się jak wtedy, kiedy odsłonił się przed zombie, żeby wepchnąć je do trumny. Przybicie nożem było tylko jedną z teorii, może i powtarzała się w kilku źródłach, ale nadal to była tylko teoria i jeśli by się nie udało, byłby tylko kolejną ofiarą w zderzeniu z praktyką, i... Czuł się gorzej.
Ale tak naprawdę minęły tylko dwie, trzy sekundy i Sam parsknął śmiechem.
I może Sam nadal nie rozluźnił się do końca, i może on sam czuł zimny pot na plecach, ale najważniejsze było to, że O mój Boże, chyba się udało.
<<>>
Wbrew pozorom, nie było trudno ustalić zasady.
- Jedziemy Impalą – powiedział kategorycznie Dean.
- Jak chcesz – wzruszył ramionami Sam. – Ale zrób miejsce na moje książki.
Żaden z nich nie chciał siedzieć dłużej w Roadhouse, obaj potrzebowali przestrzeni i ucieczki, choć każdy z innych powodów.
Dean nie wiedział, co Sam powiedział Ashowi, ale był tuż obok, kiedy okłamywał Harvelle’ów.
- To tylko jedno polowanie. Zobaczymy, co potem.
W ten sposób, dwa dni po wyjeździe Johna, wyjeżdżali i oni.
- On nigdy nic nie mówi – usłyszał Dean na pożegnanie od Billa i nie był pewien, czy to rada, ostrzeżenie, czy pytanie, więc tylko skinął głową i uścisnął wyciągniętą dłoń.
Harvelle podszedł do Sama, którego Ellen właśnie wypuściła z ramion. Chwycił głowę chłopaka, przechylił tak, że lekko stykali się czołami i mówił coś cicho.
Dean odwrócił się i zajął się przesuwaniem rzeczy w bagażniku Impali.
Chwilę później Sam podszedł i włożył swój plecak obok jego torby. Dean spojrzał na niego, uśmiechnął i zatrzasnął maskę.
- Mamy robotę do wykonania.
KONIEC
no subject
Date: 2007-12-21 04:57 pm (UTC)OMG LECĘ CZYTAĆ. Nie wierzę, że to się wreszcie pojawiło! :D
no subject
Date: 2007-12-21 06:03 pm (UTC)BOGOWIE WSZYSCY ŚWIATA TEGO, KOCHAM CIĘ KUUUUUUUUUUBIIIIIIIIIŚ!!!!!!
*Pędzi czytać*
no subject
Date: 2007-12-21 06:05 pm (UTC)'Cześć, Dean, cześć, Sam' rządzi.
Prześliczny fik.
no subject
Date: 2008-01-04 11:05 pm (UTC)Bardzo się cieszę, że się podoba, bo mnie ten tekst straszy odkąd zaczęłam nad nim myśleć :P
no subject
Date: 2008-01-06 09:25 pm (UTC)No, całkiem niezły. Opętany wyrzutami John oddający Sama. Hm, w tej wersji muszę powiedzieć, że nawet kupuję.
2. Wykonanie.
Pomyślmy, tekst znowu jest ewidentnie rozmyślaniowy, ale tutaj mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, pasuje. I bardzo się cieszę, że jest pisany z perspektywy Deana, nie Sama, bo chyba by mnie szlag jakiś nagły trafił.
3. Plusy:
Zdecydowanym plusem jest podwójne Cześć, Sam, to my, twój ojciec i brat, przykro nam z powodu twojej dziewczyny. Baaaaaaaaaaardzo mi się podobała ta plecionka, bardzo.
Sammy, który nie wychodzi z pokoju, gdy John wsuwa mu liścik. Ładnie zagrało, Sam wkurzony na ojca, nie będzie mu niczego ułatwiał.
Sympatycznym akcentem było też ojcowanie Billa. Nie narzucało się, a jednak ktoś się troszczył.
Cherokee. Sama wiesz czemu :D
4. Minusy:
Chwilami nie grał mi Dean. Mam sobie wizję Deana i nawet nie to, że się specjalnie nie zgadza z twoją, tylko czasem miałam wrażenie, że chłop zgłupiał doszczętnie i zachowuje się jak kretyn. Taki sztucznochłopięce „no i co ja mam z sobą zrobić”. Chwilami brakowało mi jego poczucia humoru.
5. Wnioski: Podoba mi się.
No to idę czytać drugi.
no subject
Date: 2008-01-27 11:19 pm (UTC)Co do Deana:
Po pierwsze, bardzo trudno mi go pisać, ale to akurat mój problem i żadne usprawiedliwienie, bo nikt mi nie kazał;) Po drugie, on w tym alternatywnym świecie jest inny niż w kanonie, bo miał zupełnie inne życie, wychowywał się tylko z ojcem, bez brata itd. (spędziłam trochę czasu myśląc o tym;)) - może to choć trochę wyjaśnia różnicę. Choć
, Hermiononie zaprzeczam, że coś pewnie jest nie tak poza tym.no subject
Date: 2008-01-07 12:09 am (UTC)- A czyja to wina, Dean?
Mała rzecz, a słychać, jak mówią to aktorzy. A to jest mój test na dialog.
To jest duży teskt, Kubiś, i jest naprawdę mocno ściśnięty, konretny. Cały czas dzieje się coś konkretnego i jest jakaś taka podróż emocjonalna, i ta lekka zabawa chronologią jest fajna, a układy między postaciami wiarygodne i ciekawe. Podoba mi się, że pozmieniałaś szczegóły i gratuluję tego, że fik na temat "co by było gdyby?" nie kończy się tylko na tym pytaniu, ale ma też inne tematy.
Gratuluję rodzinnych relacji oczywiście. No i przyjaźń Asha i Sama, ojej!
I żywy Bill!
I już pójdę spać, bo i tak miałam iść a nie czytać i komentować to, więc :P
::hugs:: Cieszę się, że wreszcie wkleiłaś, i że to jest udany tekst. Bo jest.
no subject
Date: 2008-01-27 11:20 pm (UTC)no subject
Date: 2008-01-27 09:53 pm (UTC)Ja Cię, ja Cię... Zarąbisty jest ten fik. o_O Znokautował mnie.
Tyle się tutaj dzieje, tyle zamieszania, tyle zmian w tych wszystkich rodzinnych (i nie tylko) relacjach, które znamy z serialu, tyle możliwości. Straszliwie Ci się moim zdaniem udało opisanie "relacji" między Samem a Johnem, zwłaszcza tej bardzo awkward sytuacji w barze, gdzie, zdawałoby się, że nie będą nic mówić, a tymczasem mówili aż za dużo. No i Dean, który jest tutaj tak bardzo zapatrzony w ojca, że na (słuszne poniekąd) słowa krytyki ze strony Sama ma ochotę od razu bronić ojca i tak dalej. Albo ten moment, gdy Sam mówił ojcu, że przecież wini go za śmierć Mary, a Dean rozpaczliwie chce, by John zaprzeczył. :(
I to, jak naprawiał Samowi samochód. I te dwa listy. I plecionka, o której wspomniała już Szu. ♥
Sam pomysł fantastyczny, a wykonanie - to chyba jeden z Twoich moich ulubionych fików, jeżeli wiesz co mam na myśli. XD Początek mnie po prostu powalił, z tą gazetą, z tym tekstem Johna. I że, ojej, przez tyle lat śledził wieści z życia Sama. I to straszne (w sensie pozytywnym) zdanie, że Sammy'emu jest lepiej gdzieś indziej) :(
I świetnie oddałaś też zachowanie Ellen, przyjaźń Asha z Samem... Śliczne. No i Bill Harvelle! Jo pewnie w szkole była? XD
No i końcówka, kiedy zostają sami i postanawiają zapolować... No i że biorą Impalę. Piękna robota, naprawdę. Jeżeli coś mi jeszcze przyjdzie na myśl, to dokomęcę. :)
Dean posłusznie wsiada do Impali, ale nie rozumie, co się dzieje i czemu wyjeżdżają bez Sammy’ego. Mamusia poszła do nieba, ale tatuś przecież wyniósł Sama z płonącego domu, więc czemu teraz go zostawiają?
Awwww! ♥
- Cześć, Dean.
Może jednak potrzebował jeszcze chwili.
Zrobił krok do przodu, zatrzymał się. Podniósł wzrok i spojrzał w oczy bratu.
- Cześć, Sam.
Wow...
Może obaj byli zmęczeni, nie mieli siły na rozmowę, nerwy, na to wszystko, co mogliby powiedzieć, ale nie powiedzą, na to wszystko, co nie zniknie ani dzisiaj, ani jutro, więc nie musieli roztrząsać tego właśnie teraz.
Piękne zdanie.
- To kiedyś istniały takie czasy? – wyszczerzył się Bill. – Słowo daję, czasem mam wrażenie, jakbyś wiedział to wszystko od kołyski.
Ech...
Ale John milczał zbyt długo.
Dean patrzył z niedowierzaniem na tył jego głowy. Przeniósł spojrzenie na Sama i przeleciało mu przez głowę, że mylił się wcześniej, kiedy myślał, że brat był cały napięty. Teraz był.
Wow, właśnie to napięcie czuć w całym tym fragmencie.
Dean miał ochotę potrząsnąć nim, może nawet uderzyć, powiedzieć, że to nieprawda, że to zupełnie coś innego, że po dwudziestu sześciu latach takie coś wygląda jednak zupełnie inaczej... Był zmęczony. Wsadził ręce głęboko do kieszeni i milczał.
Świetne.
I może Sam nadal nie rozluźnił się do końca, i może on sam czuł zimny pot na plecach, ale najważniejsze było to, że O mój Boże, chyba się udało.
Tutaj człowiek ma ochotę aż kwiknąć z radości, że chyba się udało.
Fik udał się na pewno :)
Gratuluję!!!
*biegnie czytać drugi*
no subject
Date: 2008-01-27 11:32 pm (UTC)Bardzo, bardzo się cieszę, że się podobało, bo ciężko mi się pisało chwilami i długo, i dziwnie, i potem już byłam strasznie zmęczona tym tekstem, i sporo rzeczy mogłoby być lepiej... No, powiedzmy, że miałam DUŻO wątpliwości ;)
Dzięki! *misiakuje*
no subject
Date: 2009-05-10 07:58 am (UTC)Komunikacja Winchesterów at its best.
Czasami się zastanawiam, dlaczego nie rzucę serialu, a potem sobie przypominam: fandom. I takie fiki. Strasznie, strasznie fajne.
Od pomysłu (uwielbiam 'what if' AUs), po wykonanie: Sam znający Roadhouse, baza danych, Ash!, żywy Bill. I to, że jednak z przeznaczeniem nie można walczyc, bo i tak mamy śmierc Jess, i tak mamy poszukiwanie demona i 'szukamy Taty', i tak mamy Sama i Deana razem, w drodze.
I strasznie podobają mi sie dialogi, bo zwykle w polskich fikach nie słyszę aktorów, a dialogi wydają mi się nieco sztuczne, a tu one naprawdę brzmią i grają.
no subject
Date: 2009-05-10 03:21 pm (UTC)Oddać Sama?
Ale właściwie, jak jesteś facetem z planem mrocznej zemsty, to musisz być świadomy, że nie będziesz jednocześnie najlepszym ojcem, więc...
Najbardziej mi się podobało to przeznaczenie i to, że się nie da uciec. Najbardziej, w ogóle najbardziej - to że Jessica też nie mogła, że przy tym wszystkim w życiu Sama, co było inne - dziewczyna była ta sama i skończyła tak samo, tak jakby to było jej przeznaczenie również.
Potem - Dean wychowywany bez Sama, Dean - jedynak. Widać, że to ten sam Dean, ale widać też różnice, mam wrażenie, że większą bezradność, jak ojca nie ma i większe uzależnienie.
I najbardziej John, którego naprawdę kocham w serialu i naprawdę zabiłabym w realu, John, który podejmuje decyzje sam i nie musi się z nich tłumaczyć, nie musi nawet o nich informować. I w tym tekście jest naprawdę przerażający, bo ja w gruncie rzeczy nie wiem - czy nie chodziło mu tylko o znalezienie tego demona?
no subject
Date: 2009-05-10 07:37 pm (UTC)Oddać Sama?
To akurat moja wina i smsa o treści: Kubiś, napisz mi fik, w którym John oddaje Sama.
no subject
Date: 2009-05-10 07:48 pm (UTC)Nadal liczę na fik, w którym Sam zaczyna szukać, tak długo, aż się dowiaduje ;) Więc tak łatwo się od tego verse nie uwolnisz.
Nadal nie jestem do końca przekonana. To strasznie długi tekst (a twoim przeznaczeniem są krótkie formy) i to z perspektywy Deana, który bez Sama, jak wiadomo, nie jest do końca tym Deanem, którego znamy. Ale jest tu kilka rzeczy, które uwielbiam, jak artykuł w gazecie, jak to, że John obwiniał Sama o śmierć Mary i dlatego go oddał. To, że Sam mówi o Johnie "Twój ojciec" a do niego "Panie Winchester" (i w ogóle cały stosunek Sama do Johna!). To, że Roadhouse jest dla Sama trochę jak dom, uwielbiam jego komitywę z Ashem no i żyjący Bill, który traktuje Sama trochę jak syna! To, że Sam poluje i że John go obserwował (o tym miało być drabble). Wreszcie kilka świetnych sformułowań, jak myśl Deana: Poza tym, ta rodzina miała przechlapane chyba z przydziału. i "rada" którą Bill daje Deanowi.
I to, że Dean zupełnie nie potrafił odnaleźć się w sytuacji.
I dziękuję, że mi to napisałaś.
no subject
Date: 2009-05-10 08:36 pm (UTC)Może zacznę od postaci. Dean nie jest tu dokładnie taki, jakiego znamy z serialu, ale myślę , że ciężko jest być takim samym człowiekiem w dwóch tak drastycznie różnych sytuacjach. Niezmiennie jednak ma w sobie tę niezłamaną wiarę w Johna, że spośród wszystkich ludzi on jeden nie jest do kitu. Bardzo fajnie pokazałaś jak zaczął dostrzegać podobieństwa pomiędzy Samem a Johnem. Troszkę zabrakło mi tylko jego charakteru - jakiegoś tekstu, zabawnego tylko dla niego, jakiegoś większego zdecydowania w działaniu.
Jeśli chodzi o Sama, to jakoś kompletnie nie potrafię go sobie wyobrazić u Harvellów. Nie wiem czemu, ale zupełnie nie pasuje mi do tych łowów z Billem i poszukiwań z Ashem. Poza tym jednak nie mam żadnych zarzutów (o ile konfrontację mojej wizji z Twoją w ogóle można nazwać zarzutem) co do jego postaci. To zwracanie się per pan do Johna, ta rezerwa, z jaką podchodzi do swojej rodziny i to "twoja matka, twój ojciec" w rozmowach z Deanem świetnie oddają jego stosunek do Winchesterów.
A John jest taki, jakiego znamy - tego człowieka najwyraźniej nic nie mogłoby zmienić.
Jeśli chodzi o całą resztę, której nie poruszyłam przy okazji postaci, to kupuję ją w stu procentach. Pozostawienie Sammy'ego, bo "tak będzie dla niego lepiej", śledzenie go przez Johna przez te wszystkie lata, artykuł w gazecie, osadzenie spotkania rodziny w Roadhouse, to tłumaczenie znajomości Sama z Winchesterami przed Harvellami... Bardzo, bardzo mi się ta alternatywa podoba. TK to Dobro :D